poniedziałek, 24 marca 2008

Studencki hotel Bjelave

Nie czując zmęczenia doszliśmy do hotelu. Przybytek w rodzimym języku nazywał się STUDENTSKO NASELJE BJELAVE i mieścił się na ulicy Bardakčije 1 w czymś co można by nazwać kampusem. Przed wejściem na teren ośrodka, na stróżówce wisiały listy kto otrzymał miejsce w akademiku.

W recepcji siedziała kobieta, co jest o tyle interesujące, że później rzadko można było tam ujrzeć kogokolwiek. Jak wyjeżdżaliśmy, chcąc zapłacić i odebrać paszporty, trochę się naczekaliśmy i naszukaliśmy kogoś decyzyjnego.

Na wstępie dostaliśmy klucz do pokoju na trzecim piętrze, ale widząc nasze plecaki recepcjonistka zmieniła zdanie i otrzymaliśmy klucz do pokoju na pierwszym piętrze.

Od razu napiszę, że warunki były wystarczające, aby spać i umyć się. Dwuosobowy pokoik z łazienką: czyli dwa łóżka, stolik i szafa. Zastanawiałem się, gdzie studenci mieszkający tam przez kilka ładnych miesięcy w roku uczą się, gotują, robią pranie, a potem je suszą.

Ciepła woda przez dwie godziny rano i wieczorem, prysznice bez zasłon, w związku z czym mieliśmy podwójne mycie, gdyż lokatorzy z góry nas zalewali.

Poza tym przywileje lepszych hoteli: ręczniki, śmierdzące szampony, sprzątaczka wyrzucająca śmieci i odkurzająca podczas naszej nieobecności. Właśnie mam żal do niej, bo zamknęła szafę w której się suszyły ubrania, pewnie przez przypadek.

Po drugiej stronie kampusu całodobowa pekara, czyli połączenie piekarni z cukiernią. Bez zastanowienia mówię, że była to najlepsza tego typu placówka spotkana na naszej drodze w Bośni. Żadna inna jej nie dorównywała. Oprócz tego stołowaliśmy się w buregdžinicy w pobliżu Starego Miasta. Wcześniej słyszałem, że najlepsze burki, sirnice i zeljanice są w Sarajewie i mogę to jedynie skromnie potwierdzić. Dobre to jedzenie, nie wnikam czy zdrowe. Taka lokalna wersja restauracji McDonald's przed którym Bośnia się jakoś uchowała. I oby jak najdłużej.

Brak komentarzy: