sobota, 8 marca 2008

Sebastiana nie ma!

Dojeżdżając do dworca autobusowego w Splicie nie miałem tak naprawdę pojęcie, w którym miejscu mamy się spotkać z Sebastianem. Wiedziałem tylko, że to tam, gdzie mnie dowiózł autobus z Polski.

Na domiar złego rozładował mi się telefon. Poprosiłem pilotkę o możliwość zadzwonienia, oczywiście na mój koszt, ze swojej karty. Niestety stwierdziła, że ich telefony służbowe nie mają "wyjścia na miasto", czy coś w tym rodzaju, w co ciężko uwierzyć. W każdym bądź razie odmówiła mi pomocy, w sytuacji, w której autokar nie z mojej winy spóźnił się prawie 5 godzin. Telefonu użyczyli mi inni Polacy, którzy śpieszyli na prom, odpływający z drugiej strony dworca, ulokowanego wzdłuż morskiego brzegu. Jednak nic z tego, zagraniczne połączenia mają swój urok. Sebastian miał puste konto!

Pozostało przejść się wzdłuż stanicy, jak w Chorwacji i Bośni mówi się na dworce autobusowe i wypatrywać Sebastiana. Tak też zrobiłem. Najpierw przejrzałem wszystkie knajpy, poczekalnie i miejsca gdzie można posiedzieć w obrębie dworca. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, zrobiłem to samo, chociaż wiedziałem, że nikt mądry nie usiadłby w grzejącym mocno słońcu.
Chodziłem cały czas z plecakiem, stając się wyzwaniem dla nachalnych osób z tabliczkami "Sobe, Zimmer, Camere, Rooms" znającymi chyba wszystkie języki świata, i proponującymi pokój za naprawdę spore pieniądze, zawsze się można targować. Pytałem o ceny w Euro, podawali tylko w chorwackich kunach.

Usiadłem na ławce, starałem się opanować nerwy i myśleć w miarę rozsądnie. W głowie miałem wiele scenariuszy co robić. Co jeden to głupszy jednak z przebłyskami rozwagi. No bo przecież to ja się spóźniłem, on wysłał mi sms dzień wcześniej, że będzie około 14 w Splicie, tymczasem ja byłem o 16, a go nie ma! Sam raczej by nie pojechał...

Mimo wszystko postanowiłem próbować dzwonić jeszcze raz, co jak wiadomo było bezcelowe. Tylko jak tu dzwonić, skoro telefon jest rozładowany? Poprosiłem człowieka pracującego w dworcowym barze o naładowanie telefonu, zgodził się bez problemu. Czekając, aż się naładuje bateria znalazłem na ziemi monetę, chyba 1 lipę. Chuchnąłem na szczęście. Zadzwoniłem do domu, że Sebastiana póki co nie ma, mama doradziła żebym spokojnie czekał, chociaż chyba sama się tym lekko zdenerwowała. Nie zdążyłem się jeszcze rozłączyć z domem, odwróciłem głowę, a od strony kas szedł Sebastian z plecakiem. Ucieszyłem się, powiedziałem mamie, że wszystko w porządku, zabrałem swój telefon i polecieliśmy się zorientować o której jedzie najbliższy autobus do Mostaru. Kiedy szukałem Sebastiana, jedna z kobiet proponujących noclegi, mówiła że jakoś przed 18 odjeżdża ostatni autobus do Mostaru. Mieliśmy naprawdę niewiele czasu...

Brak komentarzy: