niedziela, 23 marca 2008

Sarajewo

Wysiadka w Sarajewie. Pierwsze wrażenia jak najbardziej pozytywne. Odczuwałem niewyjaśniony lęk przed przybyciem do tego miasta. Spodziewałem się piekła. Z perspektywy czasu twierdzę, że jest to drugie miasto po Warszawie, w którym mieszkanie sprawiałoby mi przyjemność.

Szansa na nocleg w Sarajewie jest duża. Po pierwsze: ledwie wyszliśmy z autobusu podeszła do nas kobieta proponując nocleg za standardową bałkańską cenę 10 euro. Ale! Po drugie: Sebastian miał w kieszeni jokera, czyli wydruk maila z rezerwacją noclegu dla dwóch osób w domu studenckim za 8,5 euro od osoby. Jakiś stopień niepewności co do tej rezerwacji pozostawał. Gorsze było jednak co innego. Jak tam dojść?

Koło dworca mieścił się postój taksówek, kto lepiej zna miasto niż przedstawiciel tego zawodu? No i szofer wyznaczył dobry kierunek, w którym należało się udać, później to już było brnięcie. Poszliśmy wzdłuż torów kolejowych, do tunelu, chyba mało uczęszczana trasa, ale jak sobie zdaliśmy sprawę po kilkudniowej obecności w Sarajewie, faktycznie była to najbliższa droga. Przeszliśmy tunel, który porównałbym do warszawskiego Trasy W-Z. Piesi powinni raczej go unikać. Wąski chodnik i straszny hałas. Za tunelem znaleźliśmy się na kładce wznoszącej się nad cmentarzem, po lewej stronie w oddali symbolizujące ruch olimpijski pięć kół, dalej stadion.

Doszliśmy do części miasta, w której pojawiły się domy mieszkalne. Sebastian zaczął pytać jak dojść do hostelu, konkretnej ulicy - kompletna dezinformacja, każdy mówi co innego. Jedna z kobiet zapytana o drogę pyta czy ma odpowiedzieć po bośniacku czy angielsku, Sebastian odważnie wybiera tę pierwszą opcję. Jego winy tutaj nie ma żadnej, ale znajdowaliśmy się wtedy w kluczowym miejscu. Powinniśmy skręcić i iść ostro pod górę, kobieta nam wskazała drogę w kierunku centrum. Finał jest taki, że wydłużamy sobie trasę do granic możliwości, przechodzimy z wielkimi plecakami na grzbietach całe centrum, pobocze Starego Miasta, wreszcie zaczynamy iść w górę, tak nieszczęśliwie, że później część drogi musimy zejść w dół, nie cofając się przy tym wcale, i z powrotem wchodzić pod górę.

Idąc przez centrum młody człowiek proponuje nam nocleg, mówię, że na razie nie potrzebujemy, w odpowiedzi słyszę życzliwe "fuck you".

Przed ponownym wejściem na górę Sebastian postanowił poszukać domu studenckiego samemu. Zostałem z plecakami skutecznie utrudniającymi nam wspinaczkę po sarajewskich wzgórzach przed jakąś willą.

Po pół godzinie Sebastian wraca z dwiema wiadomościami: złą i dobrą. Rezerwacja jest ważna, ale akademik jest w sporej odległości. Cóż, w takim momencie nabiera się sił i wręcz biegnie do celu. Co z tego, że droga prowadzi najpierw w dół, później w górę, że plecak ciąży, że pić się chce, że od rana nic nie jedliśmy, że nogi bolą, że pot się leje, będzie czas na odpoczynek...

Brak komentarzy: