sobota, 3 maja 2008

Chwila przerwy

Opis dalszej części podróży, a dużo już nie będzie, w najbliższym czasie, jak tylko na studiach trochę się uspokoi.

Pozdrawiam Wszystkich Czytelników

Alek

piątek, 2 maja 2008

Opowieści z Čapljiny cz. 2

Za trzecim i czwartym razem byłem w Čapljinie podczas jazdy i powrotu z Počitelja. Trzeci raz był wyjątkowo krótki, odbyło się to na zasadzie drzwi w drzwi, dzięki uprzejmości kierowcy autobusu wiozącego nas z Medjugorie, który krzyknął do swojego kolegi, aby poczekał.
Z kolei czwarty raz to było podczas powrotu z
Počitelja i wtedy też uznaliśmy, że to zrządzenie losu znowu każe nam czekać na autobus kilka godzin i wykorzystaliśmy to do poznania miasta. Zawsze mieliśmy alternatywę: siedzenie i delektowanie się zapachem toalety.

W samym mieście nic specjalnego, zwykłe bloki, tyle że nie za wysokie, ulice puste, akurat była pora obiadowa. My także chcieliśmy coś zjeść, więc zaczęliśmy szukać jakiejś pekary, burków itp. Pierwsza się znalazła przy głównej alei. Wchodzimy, patrzymy na jadłospis, decydujemy się, co proste nie było, a tu dwie miłe młode panie mówią nam:
-Nie ma.
Prosimy co innego.
-Też nie ma.
-A co jest?
-Nic już nie ma.
Dobrze, że nie odpowiedziały jak w starym PRL-owskim kawale "My przecież jesteśmy".
No to się najedliśmy. Poszliśmy dalej, na most Franje Tuđmana. Dzień był upalny, także nadrzeczny wiatr niósł przyjemny chłód. Most jako budowla robi wrażenie, jest przede wszystkim długi, jednak rekordów żadnych z pewnością nie bije. (na samej górze widok z mostu na Naretwę)
Z nadal pustymi żołądkami poszliśmy dalej zwiedzać miasto. Kolejna pekara zamknięta z powodu urlopu. Ludzi nie widać wcale, sjesta, miasto wymarłe. Przechodzimy koło szkoły z powybijanymi oknami, uniwersalna relacja uczniów do szkoły. Zdradzę, że poczucie głodu nie zostało zaspokojone w Čapljinie, bo ciężko tam było znaleźć chociażby jakikolwiek zwykły sklep spożywczy.

Sebastian miał także inny problem, skończyła mu się pamięć w aparacie i chciał zgrać zdjęcia na płytę, co również w
Čapljinie, a potem w Medjugorie nie było takie proste. Będąc jeszcze w Čapljinie przechodziliśmy akurat koło lokalu o nazwie "Internet Cafe". Skojarzenie jednoznaczne. Sebastian wszedł...i wyszedł. "Internet Cafe" to lokal gdzie się gra, a nie korzysta z Internetu! Ot choćby dlatego, że nie ma tam ani jednego komputera. Są tylko flipery, czy jak to tam się nazywa. Kolejne zaskoczenie. Niemniej pragnę uspokoić, że tak skomplikowanej operacji można dokonać w Medjugorie. Sam byłem zaskoczony, że do tego służy specjalna maszyna. Mi wystarczy zwykły komputer.

Na pytanie co jest do zwiedzenia w Čapljinie, odpowiem: nic! No można zobaczyć most Franje Tuđmana i pomnik mieszkańców - ofiar wszystkich wojen XX-wieku. Poza tym nic.
Ostatecznie nic nam się nie udało w tym mieście, ale nie powiem, że lepiej byłoby siedzieć w poczekalni i...

Piąty i szósty raz nie dojechaliśmy do dworca w Čapljinie, gdyż wysiedliśmy wcześniej, czyli tak jakby nas tam nie było.

Siódmy raz to był ostatni raz, podczas wyjazdu nad morze. Też spędziliśmy tam wtedy kilka minut, ale nie wchodziliśmy już do poczekalni.


Myślę, że nie da się uniknąć obecności w tym mieście podróżując środkami transportu zbiorowego po Bośni i Hercegowinie. Fakt, można mieć farta, gdy kierowca po prostu się tam nie zatrzyma. Ale jak nie siedzi się w miejscu to w
Čapljinie nie da się nie być. Stąd nie potrzeba żadnej reklamy temu miastu.

czwartek, 1 maja 2008

Opowieści z Čapljiny cz. I

Na początku bloga, gdzieś w drodze do Mostaru, obiecałem napisać później o Čapljinie. Więc piszę. Nigdy tam nie planowaliśmy jechać, a zrządzeniem losu byliśmy w tej miejscowości kilkukrotnie. To taki przerywnik w Hercegowinie. Funkcjonuje tam dworzec autobusowy i kolejowy, także wiele się dzieje, chociaż ludzi jak na lekarstwo.

Za pierwszym razem, w drodze ze Splitu do Mostaru nawet nie wchodziłem do poczekalni. Staliśmy przed autokarem, nieświadomi, że to początek naszej historii z tym miastem.

Za drugim razem, jadąc z Trebinje do Medjugorie, musieliśmy wysiąść w Čapljinie i poczekać na autobus. Tak ze dwie godziny, może lepiej. Weszliśmy do poczekalni, w której znajdują się dwie ławki, oddzielona szybą dyspozytornia i toaleta. To właśnie ona pozostawia niezatarte wspomnienia. Po tym doświadczeniu wiem co chciał przekazać czytelnikom Mario Vargas Llosa pisząc w kilku swoich książkach o intensywnym zapachu moczu pomieszanym z tłuszczem smażeniny. W poczekalni nic się nie mieszało. Był jeden uciążliwy fetor tego pierwszego. O dziwo non stop w okolicy dworca kręciła się sprzątaczka, ale widać przywykła. A może nie? Dowodem na to była ciągła chęć wietrzenia toalety, co odbijało się na podróżnych oczekujących na autobus, czyt. Sebastianie i mnie. Jeśli akurat podjeżdżały jakieś autobusy robiąc kilka minut przerwy, ludzie gromadnie szli do łazienki, patrząc na nas, jakbyśmy to my byli powodem smrodu. Oficjalnie i stanowczo zaprzeczam!

Dyspozytorów było dwóch. Mężczyzna w średnim wieku, mocno kulejący i drugi młody chłopak. Obaj doskonale zorientowani co gdzie i jak przyjeżdża, dokąd jedzie i kiedy wraca.

Ciekawe zjawisko obserwowalne w BiHu, gdzie dominuje bałkańskie "nema problema" widzieliśmy z Sebastianem co najmniej dwukrotnie. Otóż niektóre autobusy zatrzymywały się na stanicy. Inne robiły tylko rundę honorową, trąbnęły na dyspozytora, ten sobie zapisywał, że były i jechały dalej bez zatrzymywania się. Filozofia była prosta chcesz wsiąść i jechać, musisz stać tam, gdzie zauważy cię kierowca. Inaczej poczekasz na następny autobus, może jutro ci się uda. Dwie takie sytuacje widziałem. Ludzie wchodzą do poczekalni, pytają dyspozytora kiedy przyjedzie autobus, a ten im mówi no przecież był minutę temu i pojechał. Potem zaczyna się rozmowa: no przecież ja tutaj stałam, gdzie był? Był oznacza, że dyspozytor sobie zapisał, że był, a nie, że się zatrzymał i wziął pasażerów, których nie widział. Podczas gdy zdenerwowani niedoszli pasażerowie wychodzą z dworca, dyspozytor pęka za śmiechu, kiedy sytuacja się powtarza my razem z nim.

Podczas powrotu z
Počitelja zrobiłem sobie zdjęcie w Čapljinie, najlepsza pamiątka z Bośni