niedziela, 9 marca 2008

Aby do Bośni

Pobiegliśmy szybko do kas zorientować się o której odjeżdża autobus do Mostaru, jednocześnie widzieliśmy ten autobus, chyba na nas czekał.

Właśnie przy kasie pierwszy raz usłyszałem jak Sebastian używa języka chorwackiego. Byłem pod wrażeniem nie tyle znajomości, bo np. jak jest cebula to jeszcze nie wiedział ;), co braku trudności w komunikowaniu się. Dla niewtajemniczonych Sebastian poznaje naukowo tajniki owego języka. Nie chcę mu nic umniejszać, bo na pewno to będzie czytał, ale jest trochę podobieństw między polskim, a chorwackim. W każdym bądź razie częściowo można zrozumieć to co Chorwat mówi, zwłaszcza przy zadaniu konkretnych pytań. Także z tego akapitu najważniejsze zdanie to to, w którym piszę, że byłem pod wrażeniem.

Kupiliśmy bilety, po uprzedniej wymianie pieniędzy w kantorze. Wkładając plecaki do bagażnika w autobusie trzeba dać jeszcze dodatkowo zarobić kierowcy i jego bileterowi (przeważnie to kierowca-zmiennik). Dla mnie to było novum, taka opłata za przewóz bagażu, ale tylko tego wkładanego do luku. Wcześniej się z tym nie spotkałem nigdzie, to taki bałkański zwyczaj. Cóż. Takie tam panują normy.

Kiedy zajęliśmy miejsca w autokarze wreszcie mieliśmy czas na spokojną rozmowę. Dawno się nie widzieliśmy. Dużo rozmawiamy, a wtedy mieliśmy długą przerwę.
Spóźnienie Sebastiana wynikało z faktu, iż stał się ofiarą przewoźników chorwackich, ogólnie mówiąc na Bałkanach przydałoby się popracować nad punktualnością. Zacząłbym od komunikacji właśnie.

Kierowca autobusu Split-Mostar to niekwestionowany typ rajdowca. Z łatwością pokonywał ostre, górskie zakręty, wyprzedzał bez problemu samochody osobowe dobrych zachodnich marek z turystami, nie zachowywał bezpiecznego odstępu...Można by tak jeszcze wyliczać, po prostu gdzieś się spieszył...ale widoki z okna naprawdę piękne.

Tym szybkim tempem zbliżaliśmy się do granicy chorwacko-bośniackiej w Metkoviciu...

Brak komentarzy: