środa, 30 kwietnia 2008

Śmietniki z Unii Europejskiej

Unia Europejska przeznacza najwięcej pieniędzy z wszelkich podmiotów międzynarodowych na pomoc biednym krajom. W Bośni i Hercegowinie najbardziej widowiskową formą pomocy, były kosze na śmieci i tablice informujące turystów co jest czym.

Owe tablice przyczepiane na obiekty zabytkowe nie były zbyt estetyczne. Przytwierdzony kawał przezroczystego szkła/plastiku z żółtymi literami, przeważnie sporego formatu. Z nimi spotkałem się tylko w Blagaju, widziałem dwa egzemplarze pomocy. Tam też siedziałem sobie na ławce zmontowanej i postawionej za pieniądze UE. Nic specjalnego, bez oparcia, zwykłe kilka desek złączonych, na lata to raczej nie posłuży. W Počitelju i wcześniej w Blagaju stały kosze na śmieci, również zakupione ze środków UE. Stoją one w takich miejscach, że zastanawiam się kto je opróżnia. Ale to już nie moje zmartwienie. Śmieszy mnie jeszcze umieszczana na każdym kuble tabliczka informacyjna, jest się czym chwalić. Poza tym inwestycja w ochronę środowiska słuszna sprawa, a może tak segregacja? Powyżej tablica na ruinach meczetu w Blagaju i znajdujący się obok kosz

wtorek, 29 kwietnia 2008

Počitelj

Medjugorie to dobra miejscowość z racji dużej bazy noclegowej. Jej położenie daje spore możliwości na obejrzenie wielu miejsc w okolicy. Same szczere chęci nie wystarczą. Jak się zna godziny odjazdów autobusów to nie ma problemu, bo raczej nie mają poślizgów, wszak ludzie do pracy jadą. Gorzej jak się stoi i wyczekuje, aż wreszcie coś przyjedzie. W przypadku Počitelja znaliśmy godziny przyjazdu autobusu od pani z Pekary i nie czekaliśmy długo. Kierowca ciut zasypiał za kierownicą, ale co tam. Gorzej, że niewielki odcinek drogi trzeba pokonywać na raty, z przesiadką w Čapljinie. Tak znowu tam! Kierowcy lepiej powiedzieć, gdzie chce się wysiąść, bo mogą powstać problemy, jak u pana z Gazety.

Ale do rzeczy. Počitelj to świetne miejsce na sesję zdjęciową w stylu orientalnym. Tam jest naprawdę pięknie! Owe piękno wypływa już z samego faktu, że nie ma turystów, więcej osób sprzedaje pamiątki, niż chce je kupić. Czyli panuje cisza, spokój, tylko mężczyzna sprzedający obrazy pod meczetem głośno rozmawia przez telefon, nie czepiajmy się. Jednak prawdziwe piękno wypływa z tych budowli, miasta opartego na skale.

Malowniczo położona pośród zieleni i rzeki Neretwy XVI-wieczna pamiątka z okresu dominacji tureckiej na Bałkanach. Zamek górujący nad miastem to pozostałości po Rzymianach, wykorzystane przez Turków, czyli połączenie dwóch kultur.

Z praktycznych informacji to nie ma żadnych biletów wstępu, w zamku trzeba uważać, bo ciemno, schodki nierówne, zarośnięte dojście i ogólnie rzecz biorąc nieupilnowany to zabytek.

Istota będzie raczej zawarta na zdjęciach niż w opisie. Na górnym zdjęciu widać zdecydowanie najwięcej. Nie ma tylko zamku, bo jest stamtąd robione.

Tutaj też sporo widać, zamek i wieża zegarowa z XVII wieku
Meczet Hadži-Alija z XVI wieku
Niezła kompozycjaMówiłem, że zamek to ruiny?
Odźwierny, tutaj będę sprzedawał bilety ;)

poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Wodne cuda

Figura Zmartwychwstałego Zbawiciela

"Po południowo-zachodniej stronie kościoła przy drodze w kierunku cmentarza na Wielkanoc 1998 roku postawiono wykonaną z brązu figurę Zmartwychwstałego Zbawiciela (dzieło słoweńskiego rzeźbiarza Andreja Ajdiča)." - strona Medjugorje.hr

Potwierdzam, że jest coś takiego. Do tej pory, tzn od chwili obecności przy figurze do dnia dzisiejszego, znałem nazwę Figura Chrystusa Cierpiącego, bardziej pasowało mi to do wywierającego wrażenie widoku, ale niech pozostanie jak piszą bardziej obeznani. Szkoda, że nie piszą właśnie o walorach artystycznych, przydałby się kwiecisty art-język. Ja go nie użyję, ponieważ ciężko mi wychwycić owe walory. Napiszę tylko, że figura Chrystusa nie posiada krzyża (leży on z tyłu na ziemi), w związku z tym nie rozumiem zamysłu artysty dlaczego Chrystus tkwi w powietrzu. Dodatkowo z pomocą tej figury w Medjugorie przyszły kolejne cuda. Otóż z jednego z kolan wypływa woda.

Jako, że to cud to ludzie chętnie ustawiają się w kolejce, wyjmują chustki, różańce i pocierają nim gdzie trzeba. Inni tylko spojrzą, pomodlą się na uboczu, można także usiąść na ławce i poobserwować. Tak też zrobiłem. W oczy rzucił się jeden mężczyzna, działający chyba w grupie zorganizowanej, albo przynajmniej na jej rzecz. Moment, w którym siedziałem obok, wykorzystał na potarcie kolana około dwudziestoma różańcami, ale to nie koniec. Ktoś robił mu kilka razy zdjęcie, także czekali na dobre ujęcie, co nie jest łatwe, bo pod wieczór od tyłu figury, zachodzi słońce. Zastanawiałem się po co mu tyle tych różańców dotkniętych cudowną mocą wody, a pan w międzyczasie przeszedł na koniec kolejki, bo powstał niezły korek, i za chwilę ponownie był przy kolanie tym razem z około dwudziestoma chusteczkami. Hurtownik bez umiaru... Jak odchodziłem stamtąd, ten sam mężczyzna ponownie ustawił się na końcu kolejki. Z jego rozmowy z osobą, która mu wcześniej robiła zdjęcia wynikało, że jest z Włoch. Ciekawe co jeszcze miał w zanadrzu?

Tak wygląda figura po mocnym rozjaśnieniu

niedziela, 27 kwietnia 2008

Podbrdo i Kriżevac

Podbrdo i Kriżevac to dwie góry-trasy, które pokonują pielgrzymi. Wchodzi się po ostrych kamieniach, trzeba uważać gdzie się nogi stawia itd. Mnie stopy bolały po wejściu i zejściu w obuwiu, inni wchodzili i schodzili na bosaka, a gdzieś wyczytałem, że na kolanach to robią, co wydaje mi się niemożliwe, ale...dla chcącego nic trudnego. Ogólnie obydwie góry potraktowaliśmy bardziej jako cel sam w sobie, inaczej mówiąc jako wyczyn sportowy. Ludzie często poświęcają się tam zadumie, czemu sprzyja Droga Krzyżowa i ciągła modlitwa. Panuje strefa ciszy. A my urządziliśmy sobie wyścigi. Chyba pobiliśmy jakiś rekord w szybkości wejścia i zejścia.

Na górze Kriżevac (ta z dużym białym krzyżem na wierzchołku) zdziwił mnie jeden delikwent sprzedający napoje. Człowiek wchodzi codziennie na górę z lodówką pełną puszek z colą. To nie jest żaden problem wejście pod górę dla mężczyzny w sile wieku. Widać, za dużo sytuacji jeszcze mnie bulwersuje.
Za każdym razem zastanawiałem się ile prawdy jest w tych wszystkich widzeniach, cudach itp. Czyli w jakim stopniu sukces komercyjny Medjugorie zależy od wyobraźni człowieka. Moze na ten temat napisze pracę magisterską. Tym niemniej mieszkańcy Visoko mogliby uczyć się marketingu od ludzi z Medjugorie.

To co widać powyżej i poniżej to podejście pod Podbrdo, podobno byłą kiedyś wąską ścieżką.

sobota, 26 kwietnia 2008

Punkty informacji turystycznej w BiHu

Na chwilę proszę zapomnieć o chronologii wydarzeń mającej miejsce na blogu. Postanowiłem opisać jak się ma informacja turystyczna w Bośni i Hercegowinie. Korzystaliśmy z niej trzykrotnie - w Blagaju, Sarajewie i Medjugorie. Najczęściej źródłem naszych zainteresowań były połączenia autobusowe, bardziej szczegółowo interesowały nas konkretne godziny odjazdów.

Blagaj - Mała budka, która mieści się ona tuż przy zjeździe w dół do źródła Buny i Domu Derwiszów. Siedzi tam miły, młody chłopak, który w miarę orientuje się, co dzieje się w okolicy i starał się pomóc jak mógł. Bez rozkładu jazdy określił, kiedy przyjedzie autobus. Rozkład też się znalazł - w restauracji vis a vis przystanku autobusowego. Proponuje xero jakieś zrobić. Za dobre chęci 4/5.

Sarajewo - Tourist Info mieści się w jednym z kiosków sprzedającym pamiątki na Starym Mieście, niedaleko studni Sebijl. Informacja jest dobra, rzeczowa i konkretna. Pan tam siedzący ma rozkłady jazdy, można zaopatrzyć się w jakieś foldery i ulotki, pracownik powie jak dojechać do którego dworca, ogólnie jest pomocny. Wychodząc z budki będziesz zadowolony, tylko przy okazji prześmiardnięty tytoniowym dymem. Udzielający informacji nie czuje potrzeby wyjścia z papierosem na zewnątrz, co gorsze, jak byliśmy w środku cały czas palił. Za wiedzę 5, za kulturę osobistą 2. Dlaczego nie 1? Bo w Bośni jest rzeczą normalną palenie papierosów wszędzie gdzie się da, taki nawyk. Na przykładzie BiHu widać jaki postęp uczynili w tej kwestii Polacy.

Medjugorie - Informacja turystyczna mieści się po lewej stronie od kościoła. Dobrze wyglądający pawilon tuż obok supermarketu z dewocjonaliami. Siedzi sobie kobieta oddzielona wysokim biurkiem od petentów. Wydawać by się mogło, że siedzi tam za karę. Nie ma w ogóle ochoty udzielać informacji i każdego kolejnego klienta traktuje jak zło konieczne. Na pytania o której godzinie odjeżdżają autobusy nie zna odpowiedzi, czy w ogóle jeżdżą i dokąd też nie wie. Tyle, że to jako mieszkanka mogłaby już pamiętać. Na nasz wyraz twarzy niezadowolenia, robi jeszcze gorszą minę niż przedtem, a myślałem, że to już niemożliwe. Jedyne na co zdołała odpowiedzieć, to po pytaniu "to kto wie?", burknęła, że "może na poczcie wiedzą". Taaa...może wiedzą. To w takim razie w Tourist Info wysyła się listy. Tuż za nami weszła kobieta, Polka i zapytała gdzie można dać na msze za coś tam, odpowiedzi nie słyszałem, ale pomyślałem sobie, że jest to może informacja kościelna. Wtedy można to nazwać np. "punkt obsługi pielgrzyma", albo lepiej "kancelaria parafialna". Ogólna ocena za zachowanie i za udzieloną informację wynosi całe 0, słownie: zero.

O rozkłady jazdy, atrakcje turystyczne itp. rzeczy lepiej pytać mieszkańców, np ludzi u których się mieszka, tudzież w sklepach, może i na poczcie... Jak zapytaliśmy się w pekarze w Medjugorie o autobus to ściągnęli dziewczynę z zaplecza, całą umazaną mąką, i udzieliła nam konkretnej informacji. Może tak lepiej?

Co do znajomości języków tych osób się nie wypowiadam, bo zawsze pytał Sebastian w ich rodzimym języku, więc nie mieli okazji się wykazać.

piątek, 25 kwietnia 2008

Owoce

Pisałem już o królestwie plastiku w Medjugorie, to może teraz o królestwie owoców.
Rośnie ich tam kilka gatunków i dopiero w zetknięciu z nimi w naturalnym środowisku widać czasem ich mankamenty. Ale też, może lepiej głównie ich prawdziwą wartość. Raz, że cieszą oko. Dwa, że przynajmniej niektóre smakują wyśmienicie.

Na przykład pierwszy raz w swoim życiu miałem okazję spróbować świeżych fig, które przyniosła nam gospodyni u której mieszkaliśmy. I skończyło się na spróbowaniu. Usilnie będę trzymał się wersji, że lepiej smakują te suszone. Świeże na domiar złego szybko się psują i trzeba się było ich czym prędzej pozbyć.
Winogrona, "prosto z krzaka" za to są przepyszne, w całym Medjugorie rośnie bardzo dużo winorośli, wręcz całe aleje, stąd ich nazwa Vinska cesta. Brzmi to jak widać na tyle romantycznie, że skłania do miłosnych uniesień, czego skutkiem jedna z bocznych alejek od centrum życia modlitewnego była wręcz usiana prezerwatywami.

Inne owoce z którymi można się spotkać w Medjugorie to granaty. Wiszą na gałęziach, jakby smutne. Nie próbowałem, nie wiem dlaczego. Chyba w nazwie jest coś niesympatycznego.
Kolejnym owocem, które akurat rosło na naszym balkonie, tworząc również zadaszenie tarasu ludziom u których mieszkaliśmy, było kiwi. Zawsze lubiłem kiwi, ale tam nie miałem ochoty nawet spróbować. Dlaczego? Nieprzyjemny zapach liści tego owocu nie skłania do rozsmakowania się nim.

Na koniec wychodząc poza owoce prezentuję zdjęcie zatytułowane "w przygotowaniu do Hallowenn".

czwartek, 24 kwietnia 2008

Plastikowe Międzygórze

Powyżej jakże wymowne zdjęcie. Zatytułowałbym je "zagubiony w królestwie plastiku", chociaż żadnego komentarza nie potrzebuje. Jak to jest, że fotografie na których pojawiam się przez przypadek pokazują tak naprawdę najwięcej?

W Medjugorie plastik przeznaczony na różańce, figurki i wszystkie inne gadżety związane z tym miejscem można liczyć w tonach. Stragany z dewocjonaliami we wszelkich kształtach, kolorach, z różnorakiego tworzywa (plastik dominuje) i we wszystkich językach świata - nawet po koreańsku były - stanowią 90% działalności gospodarczej tej miejscowości. Reszta to gastronomia, hotelarstwo, usługi przewozowe - kolejność przypadkowa. Podejrzewam, że każda szanująca się rodzina ma swój stragan, a niektóre nawet całe supermarkety. Niedaleko kościoła mieści się coś na wzór pasażu handlowego. Można nic nie robić tylko wydawać pieniądze. Ludzie chętnie z tego korzystają. Tylko ceny jak na polskie warunki wysokie, od razu widać, że nie jesteśmy tam szanowani jako klienci, ale taki nasz los. Włosi za to szaleją. Oni lubią pokazać, że ich stać. Bez dwumetrowej figury Matki Boskiej nie wracają do domów. Sam widziałem jak pakowali się do autokarów z tego typu nowymi "meblami". Niech dojedzie w całości i niech cieszy na wieki wieków...

Na owych straganach, czasem to nazwiemy pawilonami, czasem kioskami, czasem sklepami pielgrzymi znajdą wszystko co im potrzebne, a nawet i to co im się raczej nie przyda. Krzesła, laski, poduszki, buty, wszelkie części garderoby, alkohole, widziałem nawet peleryny z parasolami, tylko zastanawiałem się nad ich celowością. Za często tam deszcz nie pada, ale zdarza się, czyli kupcy są przygotowani na każdą okazję.

Najbardziej jednak razi muzyka. Na każdym straganie leci inny hicior, czyli przeróbki Ave Maria na każdą możliwą modłę i w każdym języku świata. Jak to się nazywa? Sacro polo, Sacro Turbo, Sacro Disco czy jeszcze inaczej?

Waluty obowiązują wszystkie. W Medjugorie w sklepie płacąc Euro - dostałem reszty w bośniackich Markach i chorwackich Kunach jednocześnie. Później je wydałem w tymże sklepie bez krzywych spojrzeń.

Jako humorystyczny akcent całego tego biznesu można uznać, że gdzieś to wszystko zatraca się, wypada z rozpędu, a może popada w rutynę. Każda figura Matki Boskiej jest inna, w tym sensie, że były odlewane w różnych formach i wyraz ich twarzy się zmienia. Oryginalną będzie można zobaczyć w kolejnych postach. Niecierpliwym powiem w tajemnicy, że jest to ta sama twarz, która widnieje na logo pewnej toruńskiej rozgłośni radiowej. Kolejny wymowny szczegół.

Supermarket. Figury nie dotykaj, zapełniaj koszyk!

środa, 23 kwietnia 2008

Sacro City

Długo zastanawiałem się co napisać o Medjugorie, żeby było ciekawie i żeby nikogo nie urazić. I donoszę od razu, że tak się nie da. W Medjugorie jest ogólny przerost formy nad treścią, za dużo figurek Matki Boskiej, ogrom cudów i zdecydowany nadmiar plastiku.

Ciężko wyobrazić sobie tę miejscowość bez Kościoła pw. św. Jakuba i bez tych wszystkich cudów, z którymi spotkać się można na każdym kroku, a które nie znajdują potwierdzenia płynącego z Watykanu. Tak na marginesie nie jest ono nikomu do niczego potrzebne, ale ubrałoby cały ten biznes w czystsze szaty.

Nigdy specjalnie nie miałem do czynienia z tego typu miastami, kiedyś byłem w Świętej Lipce, do Częstochowy przez przypadek nie pojechałem. Czy to dobrze? Nie wiem.
Co mi się spodobało w Medjugorie? Atmosfera spokoju, bezpieczeństwa, beztroski i za tym tęsknię. A co się nie podobało? Skomercjalizowanie sfery życia, którą powinniśmy zachować dla siebie. Jak pisałem na początku, razi mnie przesyt.

Ludzie tam żyjący są do dyspozycji pielgrzymów, bez nich tego miasta nie ma. Przypomina to swego rodzaju łańcuch pokarmowy opierający się na dramatycznych zależnościach. Najsmutniejsze jest to, że wiara zyskuje miano producenta, a pielgrzym konsumenta pierwszego rzędu. Ludzie prowadzący interesy w Medjugorie, czyli głównie mieszkańcy, to konsumenci drugiego rzędu. Wiarę i pielgrzymów konsumuje się wszędzie dookoła świątyni, Kościół to wolny grunt, bohater innych zjawisk, przechodzący ewolucję i dostosowujący swoje pole działania do wiernych, inny świat, zamknięty na zewnętrzną rzeczywistość.

wtorek, 22 kwietnia 2008

Dom Polskiego Pielgrzyma

Trudny czas nastał.
Napiszę co turystom z Polski przydarzyło się w Domu Polskiego Pielgrzyma w Medjugorie.
Otóż, jako że przyjechaliśmy do tej miejscowości późną porą, byliśmy zmęczeni całodzienną podróżą, gdyż z Sarajewa wyjechaliśmy wcześnie rano, przy okazji objeżdżając pół kraju, najzwyczajniej w świecie chcieliśmy skończyć ten dzień kładąc się spać do łóżka. Dane nam to było, ale po pewnych perypetiach.

Wjeżdżając do Medjugorie od strony Čapljiny zauważyliśmy tabliczkę z napisem Dom Polskiego Pielgrzyma, brzmi tak jakoś serdecznie - tani nocleg, może posiłki, mieszkanie wśród rodaków. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy tam dotarliśmy z przystanku. Mianowicie pierwsze co się rzuciło w oczy to fakt, że jest to bardziej hotel, niż schronisko, dom na pewno. Sebastian wszedł do środka zapytać o możliwość noclegu. Trwały przygotowania do kolacji, ludzie pewnie na modlitwach, kelnerka po polsku nie mówiła, nie wiedziała gdzie szef całej tej maskarady. Po jakimś czasie boss znalazł się, nie pamiętam imienia, ale był na podjeździe z kierowcami autokaru z Polski. Naszego ojczystego języka nie znał, także to sporo świadczy czymże jest faktycznie Dom Polskiego Pielgrzyma. Na pytanie o nocleg odpowiedź była jedna: brak miejsc! Jako, że mieliśmy śpiwory, cały czas wierząc w jakiś prawy charakter tejże "instytucji" zapytaliśmy czy nie możemy gdzieś się rozłożyć na podłodze, pozostawiając jednocześnie inwencję po stronie właściciela za ile, gdzie i jak. Jedyny cel jaki sobie postawił, to spławienie nas, co mu się udało, bo przecież nie będziemy dyskutować z prostym cwaniakiem drapiącym się po czymśtam. Dobrą radę dał na odchodne: skoro macie śpiwory to idźcie na camping. Nie doceniłem możliwości jego umysłu, przebłysk inteligencji. Hvala ljepo i nie ma nas.

Z tego co pamiętam nazwa "Dom polskiego Pielgrzyma" była tylko tabliczką, drogowskazem stojącym przy drodze, dalej to już nazywało sie Pansjon jakiśtam. Sposób na biznes? Dlaczego my Polacy jesteśmy takimi frajerami i dajemy sobą pomiatać? Sama nazwa tego przybytku tak naprawdę nic nie znaczy, poza tym, że przyciąga Polaków jak lep muchy, niepotrzebnie. Nie polecam tego miejsca, przeważnie mieszkają tam grupy zorganizowane, nie wiem przez kogo. Kilkukrotnie przekonałem się co prezentują pielgrzymi w porywach wiary spowodowanej atmosferą wszechobecnych cudów. Może jeszcze o tym napiszę.

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Bądź tu mądry!

Ten post miał być o czym innym, ale zaistniały nieprzewidziane okoliczności, także następny wpis będzie zawierał obiecane treści.

Tytułowe hasło z wykrzyknikiem oznacza moją irytację, albowiem zgubiłem się pośród wielu możliwości napisania nazwy miejscowości, no właśnie jak to napisać? Najprościej byłoby zacząć teraz używać skrótu M-e, przynajmniej wiedziałbym, że nie popełniam błędów. Ale dociekliwi często dochodzą do prawdy i później mogą się tylko dziwić, że innym się nie chciało.

Tak więc prawidłowo po polsku nazwę miejscowości, o której aktualnie jest mowa na blogu, piszemy Medjugorie. Jest ona nieodmienna w języku polskim! Nie Međugorje (to po chorwacku i bośniacku), również nie Medjugorje (to po francusku - do tej pory tak pisałem, biję się w pierś) i też nie Medziugorie (nie wiem po jakiemu to, tak podaje polska Wikipedia). Powtórzę, poprawnie w języku polskim będzie napisane Medjugorie. Powołam się przy tym na odpowiedź prof. dr hab. Mirosława Skarżyńskiego z Poradni Językowej Wydziału Polonistyki UJ, a także PWN-owskie Zasady pisowni i interpunkcji.

Przy okazji zapraszam na oficjalna stronę internetową miasta Medjugorie. I teraz to już będę złośliwy. Proszę zwrócić uwagę na zapis tytułowy. Normalnie, po chorwacku lub bośniacku, następnie proszę spojrzeć na adres www strony, pojawia się Medjugorje, też może być prawidłowo, proponuje także zajrzeć do zakładki polskiej wersji językowej i mamy tam wspomniane wcześniej, jako zapis z Wikipedii - Medziugorje. Mało tego występuje tam po polsku chorwacka odmiana z j zamiast i - Medziugorju, Medziugorja, nawet i przymiotnik medziugorskie istnieje. Czemu nie np. medziugoryjskie? Jak wcześniej wspomniałem nazwa tej miejscowości w języku polskim jest nieodmienna.

Być może do jakichś najnowszych faktów nie dotarłem, ale sami sobie robimy śmietnik z języka, mało tego, pozwalamy na to obcym. Uczmy się polskiego!

niedziela, 20 kwietnia 2008

Medjugorie

Zanim dojechaliśmy do Medjugorie, spędziliśmy na dworcu autobusowym w Čapljinie ze dwie godziny. Ułożyłem sobie nawet powiedzenie: wszystkie drogi prowadzą do Čapljiny i coś w tym jest. Z przymusu odwiedzaliśmy to miejsce kilkakrotnie, ale przygody z nim związane napisze innym razem.

Po godzinie 20 z Čapljiny startował autobus do Zagrzebia. Aż żal było go opuszczać, ładny, nowy, czysty, klimatyzowany. My jechaliśmy nim tylko około 20 km do Medjugorie, tak krótka trasa, że kierowca nawet za bagaż kasy nie wziął. W tym dniu już sporo wydaliśmy na przejazdy, także dobre i te zaoszczędzone 2 KM.

Jak dojechaliśmy do Medjugorie robiło się ciemno. Znowu pojawiła się obawa o znalezienie noclegu. Poszliśmy pod pierwszy adres vis a vis poczty i przystanku autobusowego, właściciel wyśpiewał 20 Euro. Widać, że jeszcze do końca domu nie postawił, także kasa mu potrzebna. Ale nie wiedział z kim ma do czynienia, także daliśmy sobie spokój, później poszliśmy do Domu Polskiego Pielgrzyma, temu poświęcony będzie kolejny wpis. Tam także nic. Następnie poszliśmy na camping, ale tam infrastruktura była przygotowana pod campery, także nici z tego. Poza tym nie zasnąłbym przy rozwrzeszczanych Włochach, to oni głównie podróżują w ten sposób. I znowu uznaliśmy za bezcelowe łażenie we dwójkę z ciężkimi plecakami, więc Sebastian wziął sprawy w swoje ręce. Jakiś czas później, było po 22, przyszedł i oświadczył, że znalazł, tylko nie był jakoś tego pewny. Argumentem, który przekonał kobietę udostępniającą nam pokój była chęć pozostania przez nas u niej co najmniej na cztery noce. 10 euro za noc, wszystko co potrzebne było, na kilka pokoi byliśmy jedynymi lokatorami, także nie musieliśmy się z nikim dzielić ciepłą wodą i ogólnie łazienką. Czego nam więcej było trzeba? Chyba tylko spokojnego snu. Zmęczenie wywołane podróżą z Sarajewa do Medjugorie przez Trebinje i Čapljine dawało się we znaki.

sobota, 19 kwietnia 2008

W drodze

Nie napisałem w poprzednich postach dokąd, ani nawet w jakim kierunku udaliśmy się po opuszczeniu Trebinje. Mianowicie chcieliśmy się dostać z powrotem do przychylniejszej nam, jako turystom, części BiHu. Towarzyszyła temu swego rodzaju desperacja, ale kierowaliśmy się na Medjugorie jak do Ziemi Obiecanej, która da nam schronienie. Desperacja wynikała z faktu, iż czas leciał nieubłaganie, byliśmy zmęczeni, na bilet z Sarajewa do Trebinje i z Trebinje dalej poszło sporo pieniędzy, a wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze przesiadka.

W tym autobusie przechodziłem kryzys przejawiający się brakiem chęci do czegokolwiek, co nazwałbym zdruzgotaniem. Jako tabletkę uspokajającą powtarzałem sobie co jakiś czas w myślach "tylko nie mów sobie, że jest ci wszystko jedno". Trudno powiedzieć czy pomogło, ale tego samego dnia późnym wieczorem było po kryzysie. Wyprzedzam fakty, bo dzień też się późno skończył.

Przed nami w Isuzu siedziały dwie dziewczyny, które umilały sobie podróż czytając jakąś miejscową gazetę. W pewnym momencie zauważyłem pokrywające całą stronę znajome twarze. Któż to mógł być? Bracia Kaczyńscy, a jakże! Nie pamiętam dokładnie o co tam chodziło, ale była to jakaś rocznica naszego rządu, na którego czele stał Jarosław Kaczyński, no i tekst opierał się oczywiście na ciekawostce, że oto bracia bliźniacy rządzą jednym krajem. Tak poza tym to praktycznie całą wyprawę do BiHu wszelkie media były nam nie po drodze. Jakie to cudowne uczucie.

Zdjęcia, które zaprezentuję w tym poście to obrazy zarejestrowane gdzieś na uboczu drogi, podczas chwilowej przerwy w drodze z Trebinje do Čapljiny. Fotografie przypominają mi trochę melancholijny stan ducha w miejscu, którego nie potrafię nawet określić, niepewność jedyną w swoim rodzaju i pocieszający w tej sytuacji ton Grechuty "Gdziekolwiek będę, cokolwiek się stanie".

piątek, 18 kwietnia 2008

Trebinje zza szyby

Po godzinie 14 przyjechał autobus, nawet bardziej bus, marki Isuzu, popularny środek transportu zbiorowego w Bośni. Jak na linii wołomińskiej fotele napchane do granic możliwości. Za sprawą położenia geograficznego Trebinje temperatura na zewnątrz bliska była 30 stopni C, ile mogło być w zamkniętej puszce, pozbawionej klimatyzacji? Nigdy nie byłem dobry z fizyki, ale zastanawiałem się dlaczego stałą praktyką kierowców autobusów na Bałkanach jest otwieranie dachu w stronę odwrotną do kierunku jazdy, co blokuje nawiew powietrza. Dla mnie to niezrozumiałe, ale może ma to jakieś uzasadnienie związane z ukształtowaniem powierzchni tego regionu. Może boją się, że za sprawą fantazji z jaką kierują pojazdami, górne klapy pod naporem powietrza im odfruną.

Post nosi tytuł Trebinje zza szyby, co znaczy, że opublikuję kilka fotografii zrobionych przez okno pędzącego Isuzu. Myślę, że jakbyśmy zostali w tym mieście mielibyśmy co zwiedzać, a teraz opisywać, tam jest pięknie. Niestety, wyszło jak wyszło, może kiedyś tam jeszcze pojedziemy, póki co możemy poszczycić się samym faktem obecności w Trebinje, mało który z turystów tam zagląda.

czwartek, 17 kwietnia 2008

Trebinje

Droga z Sarajewa do Trebinje to spory kawałek kraju. Podróż zajęła 6-7 godzin, praktycznie w całości ją przespaliśmy, jedyne co zauważyłem, gdy otwierałem oczy, że autobus coraz bardziej pustoszeje, przy jednoczesnej wymianie pasażerów. Miastem, które pamiętam, że był w nim przystanek to Gacko, koło dworca autobusowego mignął złoty dach jakiejś świątyni, poza tym ulice tętniące życiem stanowiły wyróżnik po pustych bezdrożach kraju.

Dojeżdżając do Trebinje miałem nieodpartą chęć nie wysiadania z autobusu. Wcześniej takie uczucie miałem tylko raz we wczesnym dzieciństwie na jednym z pierwszych wyjazdów kolonijnych. Starałem się je hamować. Wysiedliśmy z autokaru, nikt oczywiście na nas nie czekał, tego się spodziewałem. Zdziwiłbym się, gdyby jednak ktoś czekał. Pierwsze obrazy miasta mnie po prostu rozczarowały, miałem ochotę opuszczenia go jak najszybciej, ale nie zdradzałem się z tą myślą, zapytałem Sebastiana, "co robimy?", po czym on podzielił się ze mną swoimi odczuciami, jakże zbliżonymi do moich.

Co nas tak źle nastawiło do Trebinje? Stosunkowo mała szansa znalezienia noclegu w niskiej cenie, jakieś tam hotele były, ale jak szukać tych tanich? Czy w ogóle są, skoro turystów poza nami tam nie było? W zły nastrój wprowadzał widok dworca autobusowego, rozlatujący się budynek z powybijanymi szybami, wszędzie dookoła walającymi się śmieciami i miejscem po ognisku w poczekalni. W dworcowej informacji siedział sobie starszy człowiek, chyba hobbysta i dzielił się z ludźmi swoją wiedzą na temat odjazdów i przyjazdów autobusów. Bardzo dobrze, że był ktoś taki, jego pamięć zastępowała rozkład jazdy. Równo o godzinie 14 zniknął, tak samo jak dworcowa bufetowa zwinęła interes.

Postanowiliśmy coś zjeść i ruszać dalej. Po sarajewskich burkach, ten z Trebinje nie czarował smakiem. Miał inną formę, był zawijany od środka niczym ślimak, zwykła buła wypchana mięsem, ciasto nie te. Świadectwem, że to miasto w ogóle żyje, był zapchany autobus komunikacji miejskiej który przejeżdżał koło dworca, pod naporem ludzi jechał z otwartymi drzwiami. Bardziej to przypominało przepełnione koleje w Indiach, niż europejski środek transportu.

W drogę!

środa, 16 kwietnia 2008

Goodbye Sarajevo!

Opuszczając Sarajewo...smutno było.
Spędziliśmy w tym mieście kilka dni, ze cztery, a jakbym w nim żył całe wieki. Powiedzieć, że podobało się to mało powiedziane. Takie było założenie, oczywiście można było zmienić plany, jednak gdzie indziej też coś na nas czekało, kto wie czy nie lepsze? Dylemat podróżnika - opuszcza pewne i spokojne, udaje się w nieznane. Opuszczając Sarajewo, opuszczaliśmy na dobre krąg kultury muzułmańskiej (stąd to zdjęcie), jechaliśmy do serbskiej części.

Był wczesny ranek. Pierwszy raz w Bośni padał deszcz. Pokropił, pokropił i przestał. Śpiące Sarajewo to gratka dla turysty, szkoda że doszedłem do tego opuszczając to miasto. Musieliśmy staszczyć ciężkie plecaki na dół, wsiąść do trolejbusu, pojechać do serbskiej części miasta, bo tylko stamtąd odjeżdżają autobusy do serbskiej części BiHu, jak i do Serbii. Kolejny powojenny absurd. Niewiele pamiętam widoków zza okna, bo spać mi się chciało, ale jechaliśmy przez dzielnicę ostrzeliwanych bloków, na które "naszywa się łaty".

Przy dworcu postój taksówek - takiego skansenu to jeszcze nie widziałem. W Republice Serbskiej właśnie to rzuca się w oczy. Bieda, niedofinansowanie. Serbowie zostali pozostawieni sami sobie, to taka kara za trzymanie z Rosją, pomoc poszła dla Federacji Bośni i Hercegowiny. Na niewielkiej hali dworca jeszcze pusto, autobusy będą odjeżdżały za jakiś czas. Do Trebinje jeden odjeżdżał wcześnie rano, następny około południa. W kasie wściekła kasjerka, chyba całą noc tam spędziła, ale zniżki studenckie daje, więc chwała jej za to. W tym samym czasie co nasz autobus odjeżdżał także drugi do Belgradu.

Jeden z oczekujących wdał się w krótką rozmowę z Sebastianem. Z tego co zrozumiałem, a Sebastian to potwierdził pytał nas co my za jedni, mając nas jednocześnie jak się wyraził za "ruskich sportsmenów". Zastanawiałem się skąd mu to się wzięło, że "ruskich" - bo nas podsłuchiwał, a tych sportowców to sobie ubzdurał, może ubrania, chociaż dresów nie posiadaliśmy, może to efekt wspinaczki z poprzedniego dnia w Visoko uczyniła z nas takich sportowców. Cóż. Oczywiście Sebastian uświadomił, że my som z Poljski i że jesteśmy zwykłymi turystami.

Niebawem odjeżdżaliśmy, autobus był zdezelowany, przednia szyba pęknięta, siedzenia rozlatujące się, a trasa przed nami długa. Nic tylko iść spać.

- Goodbye Sarajevo... - smutno wzdychając, przecierając śpiące oczy z nadzieją powrotu - tak bym to zagrał w filmie.

wtorek, 15 kwietnia 2008

Piramidy z Visoko

Nasz cel. Widok z mostu, niedaleko dworca.
Ostatniego dnia pobytu w Sarajewie zorganizowaliśmy sobie wycieczkę do Visoko, miasteczka położonego około 30 kilometrów na północny zachód od stolicy BiHu. Po co? Zadziałała magia europejskich piramid? Zanim tam pojechałem słyszałem w mediach o tym zjawisku, ale co mi szkodziło sprawdzić będąc w pobliżu.

I melduje co następuje: dla jednych to są piramidy, dla innych zwykłe wzniesienia o kształcie bliskim ostrosłupów. Każdy widzi tam to co chce zobaczyć. Moim zdaniem to poszukiwanie atrakcji turystycznych na siłę, ale zarazem cieszę się, że miałem okazję być w Visoko zanim powstanie tam park archeologiczny, czy co to ma w zamiarze odkrywca piramid.

Naszym celem, wskazanym przez siły wyższe była piramida Słońca (Piramida Sunca), na której mieści się także Kraljevski Grad, bardziej przyziemne dzieło ludzkich rąk. Swoją drogą ciekawe czy urzędujący tam swego czasu królowie mieli świadomość na czym śpią.

Z oddali piramida wygląda imponująco. Jednak trzeba się do niej jakoś dostać. Z dworca autobusowego, aby stanąć u jej stóp trzeba przejść przez całe miasteczko i wyjść z niego. Dalej to już sama rozkosz - prawie dwu kilometrowa droga pnąca sie w górę pod różnym kontem nachylenia. No i tutaj atrakcja turystyczna przeobraża się w przeszkodę nie do pokonania. Zwłaszcza dla wielu turystów wolących leżeć na plaży, a już na pewno nie lubiących przemęczać się podczas urlopu. Droga jest wąska i kręta, nawierzchnia częściowo żwirowa, częściowo asfaltowa, ale mocne słońce robi swoje. Autokar nie wjedzie, dwa samochody osobowe bez zajeżdżania pobocza nie miną się. To był piątek, początek weekendu, środek wakacji, spotkaliśmy łącznie troje pieszych turystów, po drodze mijały nas może ze trzy samochody. Będąc bliżej celu, z góry można podziwiać inne piramidy - zdaje się Księżyca, Miłości i Smoka. Nie jestem pewny, czy więcej ich nie widziałem. Jakby co to ja je odkryłem i wymyślam nazwy!

Sebastian i ja, osoby lubiące chodzić po górach i pokonujące spore odległości pieszo, jakoś sprostaliśmy wyznaczonemu zadaniu. Gratuluje pomysłu właścicielom straganu mniej więcej w połowie drogi. Jak ktoś nie ma siły iść dalej to tutaj może kupić sobie jakieś pamiątki i coś do picia. Piramida Słońca swoją nazwę zawdzięcza chyba głównie temu, że słońce grzeje na niej niemiłosiernie. Taki urok tego miejsca. Dojście na górę wiąże się z pewnym rozczarowaniem. Zmęczenie nie jest w żaden sposób wynagrodzone. Tu nic nie ma! Pustka! W dole owce beczą - może to czegoś znak (a barany!)? Człowiek myśli, że musi iść dalej, chociaż w pewnym momencie droga zaczyna prowadzić w dół, przedtem trzeba skręcić w prawo (to jest dobra rada). Niby jesteś u celu, powinieneś odczuć dumę, ale co widzisz? Czubek góry tak zarośnięty, że przydałby się sprzęt wspinaczkowy, aby na szczycie chociaż zatknąć flagę. Kto naczytał się wcześniej strony polskiego MSZ, to przebijając się przez chaszcze ma w pamięci powojenne pozostałości w postaci min, których w BiHu coraz mniej (prawie wcale). Gdzieniegdzie przy drodze widoczne są wylane betonowe podstawy pod stragany, bardziej to wygląda na zwinięty interes, niż zapowiadający się biznes. Na wzgórzu są ławki i tam można odpocząć ciesząc oczy widokiem panoramy Visoko. Siedzi się i myśli...jaki to twórczy proces jest.

Zejście z góry to już tylko formalność. Pod sklepem w miasteczku stoją ludzie, czekając nie wiadomo na co (przecież autobus stamtąd nie odjeżdża?) i patrząc się na obcych, "frajerów", można by dodać, chociaż wcale się tak nie czuliśmy. Może to jakiś flash mob był?

Warto było tam pojechać, skonfrontować medialne newsy z rzeczywistością. Poza tym podróżując poszukuje się pewnych urozmaiceń, to właśnie jedno z nich. Czuję radość z obecności w tym miejscu, jakkolwiek absurdalnie to brzmi, wszystkim polecam piramidy z Visoko, cokolwiek to jest, zdjęcia wychodzą piękne. Zamieszczone to tylko próbka, aby nabrać smaku.


U podnóża
W trakcie zdobywania piramidy
Droga w dół wiodąca
Ktoś zwinął interes. Niby na górze, a jednak nie...
Mina nietęga, bo zastanawiałem się która piramida jest która. A która pozostaje bez nazwy?

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Sarajewo - miasto otwarte i zamknięte

Temat zaproponowany przez Sebastiana na podstawie tekstu Dževada Karahasana stawiającego tezę i starającego się jej dowieść. Myśl przewodnia jest taka, że Sarajewo to miasto otwarte i zamknięte, inaczej można by powiedzieć, że jest różnorodne pod wieloma względami, co Karahasan próbował ująć w dwóch wyżej wspomnianych czynnikach.


1. Sarajewo jest zamknięte, ponieważ wzgórza tworzą swojego rodzaju pierścień.
Otwarte, ponieważ każdy może do niego przyjechać i nie powinien się czuć obco za sprawą wielokulturowości.
2. Strukturę zamkniętą tworzą mahale (dzielnice), gdyż podzielone są na część chorwacką, muzułmańską i serbską, otwierając się jedynie na daną społeczność. Otwarta dla wszystkich jest część miasta w dolinie. W centrum widoczna jest różnorodność, tam się pracuje, bawi, robi zakupy, tam toczy się wspólne życie.
3. Domy chorwackie i serbskie są otoczone z każdej strony płotem, tworzą aurę niedostępności. Otwarte są domy muzułmańskie, frontalne płoty są przeważnie niskie, z tyłu najczęściej nie ma ich wcale, czasem niskie żywopłoty.
4. Żeby nie było za pięknie z muzułmańskimi domami, to mają one sferę zamkniętą, przeznaczoną tylko dla domowników jak sypialnia i otwartą, dajmy na to pokój gościnny.
5. Kuchnia także stanowi świetny przykład dla udowodnienia tezy co jest otwarte, a co zamknięte. Dolma (coś jak nasze gołąbki) - farsz jest dokładnie zawinięty w kapuście bądź liściu winogron. Otwarta jest na przykład nadziewana mięsem papryka, której to potrawy nie sposób zapamiętać nazwy.
6. W tym punkcie scenariusz napisała historia najnowsza. W czasie gdy miasto było oblężone wyjazd z Sarajewa był niemożliwy. Było ono zamknięte dla zwykłych mieszkańców. Otwarte dla dziennikarzy, pomocy humanitarnej, wszelkich międzynarodowych służb porządkowych i obserwatorów. Poza tym w kategorii otwartości można ująć fakt, że miasto pomimo otoczenia i niesprzyjających ku temu warunków (brak mediów, zaopatrzenia sklepów, szpitali) funkcjonowało w miarę normalnie, czego świetnym, acz przykrym przykładem jest targowisko Markale. Miasto żyło także w wymiarze kulturalnym działały kina i teatry.
7. ? - póki co tyle - może któryś z czytelników ma jakiś pomysł?

niedziela, 13 kwietnia 2008

Begova džamija

Begova džamija lub dłuższa nazwa Gazi Husrev-Begova džamija. Słowo džamija oznacza meczet.
Dlaczego postanowiłem wyróżnić akurat tę świątynię i przyznać jej honorowe miejsce w postaci własnego posta na blogu? Jest kilka obiektywnych powodów m.in. taki, że jest to trzeci meczet pod względem wielkości w Europie, najważniejszy w Bośni i nie wiem czy nie na całych Bałkanach, poza tym jedna z niewielu, tej klasy budowli, udostępniona turystom.


Meczet został wybudowny w latach 1530 – 37. Jego twórca wzorował się na stambulskiej świątyni Ataki-paszy. Nad głównym wejściem rozpościera się sień, w której porozkładane są dywany. Niedaleko wejścia stoi šedrvan, czyli studnia zakryta drewnianą kopuła służąca wiernym do obmywania nóg. Po lewej stronie džamiji znajdują się turbety (są to muzułmańskie grobowce). Dodatkowo ważna częścią meczetu jest sahat-kula, wieża zegarowa, która właśnie wtedy przechodziła remont.
Jak pisałem Begovą džamiję można zwiedzać od wewnątrz. Działa to trochę na tej samej zasadzie co polski Sejm, czyli turyści wchodzą gdy nie ma posiedzeń. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale do meczetu wejść można około godziny 17. Oczywiście obowiązują pewne reguły - tzn. "stosowny ubiór"(czyli zakryte części ciała). Przed budowlą pałętało się japońskie dziecko w stroju Supermana, więc tak raczej nie może być. Co opisałem i czego nie pozwoliły mi uwidocznić środki wyrazu proponuję zobaczyć na zdjęciach.